DeFi to drugi boom ICO, a regulatorzy krążą wokół
Poniższy tekst powstał na podstawie artykułu-opinii autorstwa Donny Redel i Olty Andoni, który ukazał się na portalu Coindesk – link do oryginału. Jego tezy można opisać słowami: “nie wrzucaj oszczędności we wszystko co ma w nazwie DeFi” oraz “zdecentralizowane finanse potrzebują samoregulacji, inaczej skończą jak boom ICO z 2017 roku”.
1% kapitalizacji rynku kryptowalut i krzykliwe nagłówki
Donna Redel – była prezeska COMEX, członkini zarządu New York Angels i adiunkt prawa w Fordham Law School wraz z Oltą Andoni – adiunktem w Chicago-Kent College of Law i doradcą w Zlatkin Wong, LLP zaczynają swój artykuł od wstępu:
Narożnik świata kryptowalut, który stanowi mniej niż 1% całkowitej kapitalizacji rynku cyfrowych aktywów, trafia na pierwsze strony gazet od czerwca. To świat zdecentralizowanych finansów lub DeFi, który w różnych wersjach określa się jako centrum innowacji, eksperyment lub dziki zachód, na którym nowe projekty szybko rozwijają się i upadają.
Rzut oka na tytuły artykułów ukazujących się na Coindesk wystarczy aby przedstawić to zjawisko. Nagłówki koncentrują się na szaleństwie, ślepym pędzie inwestorów, zyskach i kolejnych protokołach, które zamieniają się w kulę ognia. Czy nieprzerwany strumień doniesień o nowych gorących projektach DeFi osłabi instytucjonalną adopcję, która zaczyna się na dobre dla kryptowalut, aktywów cyfrowych i technologii blockchain? – pytają prawniczki.
Redel i Andoni uważają, że branża potrzebuje co najmniej samoregulacji. Ich zdaniem sektor DeFi znajduje się na kursie zderzeniowym z instytucjami regulacyjnymi. Jeżeli projekty nie podejmą żadnych środków ostrożności, grozi im wzmożona kontrola oraz utrata reputacji. Autorki zauważąją, że nie są jedynymi osobami, które wyrażają zaniepokojenie DeFi. Przytaczają w tym miejscu słowa Vitalika Buterina, który ostrzegał na Twitterze, że inwestorzy nie muszą brać udziału w tej gorączce i jeśli nie rozumieją o co w tym chodzi, lepiej żeby przeznaczali na to bardzo mały kapitał.
Reminder: you do NOT have to participate in “the latest hot defi thing” to be in ethereum. In fact, unless you *really* understand what’s going on, it’s likely best to sit out or participate only with very small amounts.
There are many other kinds of ETH dapps, explore them!
— vitalik.eth (@VitalikButerin) August 14, 2020
Powtórka z bańki ICO
Podobnie jak niemal we wszystkim co związane z kryptowalutami, silne emocje i wszechobecne opinie psują realny ogląd na projekty DeFi. Dla nas medialne szaleństwo wokół nich przypomina pierwsze dni haipu rozkręconego wokół Initial Coin Offering (ICO). Jego zakończeniem były poważne szkody wizerunkowe dla rynku kryptowalut i technologii blockchain – twierdzą Redel i Andoni.
Z pewnością istnieją podobieństwa. Wśród nich szał inwestorów, projekty pojawiające się z niewielką liczbą testów lub bez testów i bez audytu; brak jasnych wytycznych regulacyjnych i recykling ETH prowadzący do zawyżonych opłat w sieci Ethereum.
Donna Redel i Olta Andoni piszą, że niepokoi je obecna sytuacja. Zwłaszcza brak wiedzy wśród różnych emitentów i operatorów, którzy wydają się ignorować fakt istnienia agencji regulacyjnych. Brakuje także konsensusu co do tego kto miałby być odpowiedzialny za nadzór nad tym sektorem. Nowe projekty DeFi unikają zaś jak ognia słów “emisja”, “emitent” czy “emitować” ponieważ wiążą się one z papierami wartościowymi i mogą obudzić regulatorów.
Słowo “innowacje” nie wystarczy by uniknąć nadzoru
Redel i Andoni zauważają, że zmiany w nomenklaturze nie wystarczą aby odwrócić uwagę regulatorów. Nazwanie projektu „eksperymentalną grą” albo „innowacją” nie wystarczy by uniknąć nadzoru. DeFi powinno być gotowe na jeszcze bardziej złożoną kontrolę niż w przypadku ICO. Głównie zaś znać odpowiedź na kwestie związane z tym kto ponosi odpowiedzialność, kto jest udziałowcem, a kto kontrolującym.
Z punktu widzenia prawa dotyczącego papierów wartościowych nierozstrzygnięte pozostają pytania dotyczące tego czy „kontrolujący interesariusze” są określani na podstawie głosów na platformach DeFi? Kto pośród inwestorów i założycieli ma kontrolę nad projektem i czy powinny istnieć standardy notowań giełdowych. Zdaniem Donny Redel i Olty Andoni konieczne jest udzielenie szybkiej odpowiedzi.
Gorączka trwa
Mimo tak dużej niepewności regulacyjnej kolejne projekty DeFi prą do przodu zdobywając środki od kolejnych inwestorów. Ich notowania, które obecnie rosną, mogą jednak pewnego dnia niespodziewanie się załamać. W wydatny sposób wpływa to na zarządzanie, płynność i dobre funkcjonowanie projektów.
Prawniczki przytaczają w tym miejscu przykład krachu Makera w połowie marca, który powinien być dla wszystkich ostrzeżeniem o ryzyku systemowym i dźwigni finansowej. Ekspozycja na ETH doprowadziły do eskalacji cen, która zagroziła głosowaniu zarządu nad projektami, tym samym wymagając zmiany procedur zarządzania. Redel i Andoni pytają retorycznie czy wyższe opłaty za gaz i zatory w sieci ETH są zgodne z długoterminowym celem DeFi, jakim jest demokratyzacja finansów. Najdoskonalszym przykładem chaosu wokół DeFi jest YAM. Projekt z niezbadanym kodem, twierdzący, że jest stablecoinem, który trafił na pierwsze strony gazet z powodu szybkiego wzrostu i upadku w ciągu 48 godzin.
Donna Redel i Olta Andoni konkludują, że dopiero okaże się jak rozwinie się luka regulacyjna, w której tokeny są tworzone, dystrybuowane i sprzedawane bez nadzoru. Póki co codziennie powstają nowe DeFi, których wzrost prowadzi do zniekształcenia celu, jakim miała być demokratyzacja finansów. Do tego dołącza FOMO, czyli lęk przed pominięciem. Tak otrzymujemy kolejny przepis na duże straty dla inwestorów, których zaślepiły kilku-cyfrowe wzrosty.
Śledź CrypS. w Google News. Czytaj najważniejsze wiadomości bezpośrednio w Google! Obserwuj ->
Zajrzyj na nasz telegram i dołącz do Crypto. Society. Dołącz ->
Aktualnie brak komentarzy.