Mit decentralizacji: do kogo należy bitcoin?

Bitcoin to zdecentralizowana elektroniczna waluta, która nie potrzebuje żadnych pośredników. Oznacza to wolność od banków i tradycyjnego systemu finansowego. Czy aby na pewno? 
  • 10 podmiotów kontroluje ponad 90% wydobycia nowych bitcoinów.
  • 63% hashrate'u, czyli mocy potrzebnej do zatwierdzania transakcji bitcoina, znajduje się w jednym komunistycznym kraju - Chinach.
  • 57% obrotu bitcoinem dokonuje się w stablecoinie tether, który emituje siostrzana spółka giełdy Bitfinex - tej samej, która straciła 850 mln USD, powierzając je ludziom piorącym środki meksykańskich karteli.
  • 160 spółek z branży kryptowalut znajduje się w portfolio Digital Currency Group - mowa o tak głośnych nazwach jak Coinbase, Ripple, Ledger, Chainalysis, Grayscale, czy CoinDesk.
  • Digital Currency Group znajduje się w portfolio funduszy z Wall Street oraz CME Group, czyli największej na świecie giełdy instrumentów pochodnych.

Czy decentralizacja bitcoina to mit?

Pomimo swoich zalet, bitcoin już dawno przestał być domeną geeków skoncentrowanych na prywatności i libertariańskich ideach. Gdy jego cena przekroczyła 1000 dolarów za sztukę, pierwsza kryptowaluta definitywnie przestała być obywatelskim projektem. Zaczęła się historia wielkich biznesów i koncentracja rynku. Do jakiego stopnia możemy więc nadal mówić o zdecentralizowanym świecie kryptowalut? Żeby to ocenić trzeba przyjrzeć się największym wielorybom z branży.

Giełdy

Większość bitcoinów jest kupowana na giełdach kryptowalut, a największy kawałek tortu zgarnia niewielkie grono największych graczy. Według ostatniego raportu CryptoCompare, 21 giełd odpowiada za 74,2% obrotu na rynku. Na pierwszym miejscu znajduje się Binance, której platforma osiągnęła w styczniu wolumen rzędu 460 mld USD. To o ponad połowę więcej niż druga na tej liście Huobi Global. Dalej znajdują się giełdy OKEx, Coinbase, Kraken i Bitfinex. Binance to nie tylko giełda. Spółka Changpenga Zhao, przejęła największy hub informacyjny na rynku kryptowalut, czyli CoinMarketCap. W ciągu roku stała się największą platformą obrotu kontraktami pochodnymi bitcoina. Emituje kryptowalutę BNB, której cena w ostatnim czasie wystrzeliła w górę, przez pierwsze projekty DeFi, które wybierają ją jako swoje paliwo. Ponadto Binance uruchomił swój własny mining pool, który szybko trafił do top 10 największych spółdzielni górniczych. Podobne poszerzanie wpływów jest widoczne po stronie większości głównych giełd. Swój własny mining pool (większy od tego należącego do Bianace) posiada Huobi. Kraken uzyskał status banku w stanie Woyming. Coinbase wkracza na giełdę i inwestuje w obiecujące startupy. Przykłady można mnożyć. O jednym z nich czyli giełdzie Bitfinex i stablecoinie Tether będzie więcej w następnym rozdziale. Giełdy poza udostępnianiem handlu kryptowalutami, dla wielu osób pełnią także rolę skarbców do przechowywania aktywów. Jest to duży błąd, zważywszy na długą listę platform, które upadły lub zostały zhakowane i nigdy nie wyrównały strat swoich klientów. Nie twoje klucze - nie twoje kryptowaluty.

Tether

Pomimo że jego udział w obrocie stopniowo spada, w USDT wciąż dokonuje się 57% transakcji na rynku bitcoina. Powiązany 1:1 z amerykańskim dolarem stablecoin, jest emitowany przez Tether należący do Ifinexa. Spółka ta jest również właścicielem giełdy kryptowalut Bitfinex, która była przedmiotem wielu kontrowersji. Jej najbardziej znaną "wpadką" była utrata 850 mln USD, zamrożonych na rachunkach CryptoCapital. Panamski procesor płatności obsługiwał wiele giełd kryptowalut w okresie gdy miały one utrudnione relacje z bankami. Mimo wszystko większość z nich zakończyła współpracę przed wyjściem na jaw, że CryptoCapital obsługiwało także meksykańskie kartele. Jej rachunki zostały przejęte przez władze Portugalii, Stanów Zjednoczonych i Polski. Żeby zalepić dziurę w budżecie giełda zaciągnęła pożyczkę od Tethera. Podejrzewano, że w związku z tym USDT straciło pełne pokrycie w dolarach. Sprawą zajęła się nowojorska prokuratura. Dochodzenie zakończyło się korzystną ugodą, pomimo ujawnienia, że Tether faktycznie nie miał pełnego zabezpieczenia. Zdaniem analityków JPMorgan spadek zaufania do USDT mógłby odbić się negatywnie na bitcoinie. Tether nie podlega tak surowemu nadzorowi jak banki. W wyniku ugody będzie musiał dostarczać regularne raporty o swojej kondycji finansowej, jednak nie przeszedł wciąż żadnego niezależnego audytu, takiego jak w przypadku drugiego najpopularniejszego stablecoina dolara, czyli USDC. Innym wątkiem związanym z Tetherem są zarzuty manipulacji na rynku kryptowalut. Według badaczy Johna M. Griffina i Amina Shamsa USDT miało być jednym z winnych napompowania bańki na bitcoinie w 2017 roku. 

Mining Poole

Kto posiada hashrate może decydować o zmianach w protokole bitcoina. Jego większość znajduje się zaś pod kontrolą 10 mining pooli. Można odnieść wrażenie, że skoro odpowiadają one za ponad 90% hashrate'u, to teoretycznie nie musiałyby pytać nikogo o zgodę i mogłyby forsować własne zmiany w protokole BTC. Nic bardziej mylnego. Po pierwsze zmiany należą do deweloperów bitcoina. Po drugie mining pool to górnicza spółdzielnia, a nie jeden hangar wypełniony koparkami. Należą do niej tysiące indywidulanych górników, rozproszonych po całym świecie. Każdy z nich kieruje się własnym interesem. Jeżeli stracą zaufanie do swojej spółdzielni, albo ktoś zaoferuje im lepsze warunki, większość z nich nie będzie się wahać. Największym graczom na rynku wydobycia bitcoina zależy na zachowaniu statusu quo. Spadek zaufania do sieci pierwszej kryptowaluty odbiłby się mocno na jej cenie i uderzył w ich interesy. Według aktualnych danych 63% hashrate'u jest zlokalizowana w Chinach. Komunistyczne totalitarne państwo nie musi kierować się dobrem pojedynczych obywateli, takich jak górnicy kryptowalut. Mimo wszystko tak silna koncentracja mocy obliczeniowej w Państwie Środka nie musi oznaczać automatycznie problemów. Jest raczej prostym zobrazowaniem przewag Chin nad światem zachodu. Są nimi tania energia, industrializacja oraz miliard przedsiębiorczych mieszkańców, którzy pracują ciężej od Europejczyków lub Amerykanów, starając się wykorzystać każdą biznesową okazję. Mimo wszystko zamiary chińskiego rządu są trudne do odgadnięcia. Z jednej strony media obiegają informacje o zamykaniu kopalń w Mongolii Wewnętrznej. Z drugiej, w ostatnim czasie pojawiły się informacje o sprzedaży jednej z największych pól wydobywczych na świecie, czyli BTC.com (odpowiada za blisko 12% hashrate'u). Kupcem okazał się chiński hazardowy potentat - 500.com, który zajmuje się internetowymi loteriami i kasynami. Notowana na nowojorskiej giełdzie spółka nie jest zbyt transparentna, jednak wszystko wskazuje na to, że od 2015 roku znajduje się pod kontrolą chińskich władz. Jej największym udziałowcem jest Tsinghua Unigroup, zależne od państwowego uniwersytetu w Tsinghua. Media informowały także, że 500.com zakupiło blisko 4000 koparek BTC i ETH, które zamierza umieścić w kopalniach w prowincji Sinciang (tej z Ujgurami).

Wieloryby

Według raportu Bloomberga z końca zeszłego roku 2% adresów kontroluje 95% wszystkich bitcoinów. Analitycy firmy Flipside, na których dane powoływano się w publikacji, ustalili że 7% największych posiadaczy to giełdy kryptowalut, a pozostałe 92,4% z 2% najbogatszych adresów, należą do wielorybów. Gdyby tego rodzaju dane były precyzyjne, oznaczałyby że bogactwo na rynku kryptowalut jest skoncentrowane jeszcze silniej niż w przypadku tradycyjnych aktywów. Dużo precyzyjniejsze dane na ten temat dostarczyła firma analityczna Glassnode. Jej badacze wyróżnili podział na wiele kategorii, od krewetek, czyli osób posiadających mniej niż 1 BTC, po humbaki o zasobach przekraczających 5000 BTC. W osobnych kategoriach umieszczono także giełdy oraz górników.

Szacunkowa dystrybucja podaży bitcoinów według stanu na styczeń 2021 r. - Glassnode

Jak widać w tym przypadku wyliczenia są dużo bardziej optymistyczne. Pomimo silnej koncentracji istnieje także wielu mniejszych posiadaczy bitcoinów. Osoby mające od kilku satoshich do 100 BTC stanowią 27,7% właścicieli bitcoina. Badacze Glassnode wskazywali również, że są to najszybciej powiększające się grupy. Od 2017 roku liczba krewetek i krabów wzrosła o 130%. Potwierdzają to dane z bitinfocharts.com. Opisane analizy mogą być obarczone marginesem błędu. Do jednej osoby może należeć wiele różnych adresów. Zasoby znajdujące się w portfelach giełd, to także środki wielu indywidualnych inwestorów. Mimo wszystko nie da się zaprzeczyć, że najwięcej bitcoinów, znajduje się w rękach dużych graczy, z których część mogą stanowić pierwsi użytkownicy oraz świeżo obkupione spółki i fundusze inwestycyjne.

Digital Currency Group (DCG)

Nowojorska spółka Join Venture posiada w swoim portfolio naprawdę ogromną ilość bardzo rozpoznawalnych firm z branży kryptowalut. Wśród ponad 160 marek, w które inwestowało Digital Currency Group, znajdują się m.in:
  • czołowa japońska giełda kryptowalut - BitFlyer,
  • firma programistyczna, finansująca programistów BTC - Blockstream,
  • największa amerykańska giełda kryptowalut - Coinbase,
  • drugie największe branżowe medium na świecie - CoinDesk,
  • jedna z najpopularniejszych firm zajmujących się analizą blockchain - Chainalysis,
  • wiodąca platforma do social tradingu - eToro,
  • największy trust na rynku kryptowalut - Grayscale Investments,
  • pierwsza amerykańska giełda, która zdobyła status banku - Kraken,
  • najpopularniejszy producent portfeli sprzętowych - Ledger,
  • fundacja zajmująca się rozwojem sieci Lightning Network,
  • emitent, swego czasu 3 kryptowaluty o największej kapitalizacji rynkowej - Ripple,
...i 149 innych. Pełne porfolio DCG, znajduje się w tym miejscu. Spółki typu joint venture (dosł. wspólne przedsięwzięcie) zajmują się inwestowaniem pozyskanych pieniędzy w obiecujące przedsięwzięcia. To, że ulokowały środki w jakimś startupie nie oznacza automatycznie, że muszą go kontrolować. Nie wiadomo jak dokładnie wyglądają zależności pomiędzy DCG, a spółkami z jego portfolio. Tak samo nie wiadomo również jak wyglądają relacje pomiędzy DCG, a spółkami, które mają go w swoim portfolio. Kto inwestował w Digital Currency Group? M.in. New York Life, MasterCard, Western Union i Prudential Financial, czyli stare dobre Wall Street, plus tajwańskie Foxconn, produkujące iPhone’y i MacBooki (źródła 1, 2). Swoje pieniądze w DCG włożyło także CME Ventures - spółka zależna największej na świecie giełdy instrumentów pochodnych CME Group. Czy hasło "Banks can’t ignore Bitcoin anymore.", umieszczone na stronie internetowej Digital Currency Group, nabrało dla Was nowego znaczenia?

A więc jednak Wall Street?

Nie ma wątpliwości co do tego, że Digital Currency Group jest powiązane finansowo z czołowymi amerykańskimi bankierami. Czy banki zmówiły się, aby zniszczyć swojego największego wroga, czyli bitcoina? To teoria prawdopodobna w takim samym stopniu, jak ta, że instytucje finansowe z USA, znalazły po prostu kolejną dobrą inwestycję, albo rynek na którym można zarobić. Nowego wymiaru nabierają jednak wykorzystywane marketingowo hasła o decentralizacji i niezależności od banków, takie jak reklama bitcoina, wyemitowana w amerykańskiej telewizji przez Grayscale Investment, którego bezpośrednim prezesem był do niedawna założyciel DCG - Barry Silbert.

Zamach na bitcoina?

W sieci możemy znaleźć teorię, według której Digital Currency Group inspirowało niekorzystne zmiany w sieci i społeczności bitcoina. Spółka ma w swoim portfolio firmę programistyczną Blockstream, która finansuje deweloperów bitcoin core. Stała ona także za pomysłem Lightning Network, czyli drugiej warstwy sieci bitcoina, która umożliwiłaby szybsze transfery i obniżenie opłat transakcyjnych. Kosztem takiego rozwiązania byłaby jednak większa centralizacja wynikająca z konieczności blokowania bitcoinów na początkowych węzłach. Siłą rzeczy użytkownicy wybieraliby te najbardziej płynne co mogło przyczynić się do koncentracji środków. Innym pomysłem na poprawę wydajności bitcoina było zwiększenie pojemności bloków. Od powstania sieci mają one wielkość 1MB. 1 blok jest tworzony co 10 minut, a w każdym mieści się około 2200 transakcji. Oznacza to, że dzienna przepustowość blockchaina bitcoina to zwykle około 300 000 transakcji. Dlaczego nie dało się tego zmienić? Tutaj wkracza teoria spisku. Jest 2015 rok i społeczność bitcoina dyskutuje powiększenie rozmiaru bloków. Rozważano różne propozycje. Ostatecznie zwyciężyła wizja Gavina Andresena, polegająca na zwiększeniu bloków do 8MB i dublowaniu rozmiaru co 2 lata (do 16MB w 2018 roku, 32MB w 2020 roku itd.). Pomysł poparły chińskie mining poole, stowarzyszenie Bitcoin Szwajcaria i wielu indywidualnych członków spółczesności. Sprzeciwił jej się jednak główny programista BTC, Wladimir J. van der Laan, który napisał:
Poprzez oczekiwanie od kilku developerów aby podejmowali kontrowersyjne decyzje, psujesz oczekiwania i sprawiasz, że ich życia są w niebezpieczeństwie. Ja prędzej opuszczę statek niż dam się zmusić do zmerdżowania nawet delikatnie kontrowersyjnego hard-forka.
Innym, bardzo istotnym przeciwnikiem propozycji okazał się Theymos, czyli moderator głównych forów dyskusyjnych społeczności bitcoin, czyli /r/Bitcoin i BitcoinTalk.org. Pod koniec sierpnia z kontrolowanych przez niego dyskusji zaczęły znikać posty wspierające zwiększenie bloków. Twarda cenzura wyciszyła propozycje, a społeczność skupiona wokół bitcoina podzieliła się. Gavin opuścił Bitcoin Fundation. Jaką rolę miał odgrywać w tym Blockstream oraz DCG? Zdaniem części głosów w debacie, poprzez finansowanie developerów bitcoin core, spółki te miały wstrzymać zmiany, żeby forsować własne rozwiązania, takie jak wspominana na początku sieć Lightning Network.

Dyskusja o zwiększeniu pojemności bloków na jednym obrazku - Reddit, autor @raisethelimit

Wgląd w pełen przebieg debaty dostarcza archiwum stworzone przez jednego z pierwszych członków polskiej społeczności BTC, o pseudonimie ShadowOfHarbringer. Jest dostępna na forum bitcoin.pl (z uwagi na ogromną liczbę wtyczek, przed otwarciem najlepiej wyłączyć Javascript, żeby nie zaciąć przeglądarki). Na forum znajdziemy także mapę powiązań pomiędzy spółkami z branży a sektorem bankowym (wątek).

Kolejny przykład: MicroStrategy

MicroStrategy jest finansowane przez grupy kapitałowe z Wall Street. Analizę na ten temat dostarczył w ostatnich dniach rosyjski portal Forklog. Według CEO MicroStrategy, Michaela Saylora, firma weszła w bitcoiny żeby chronić swoje rezerwy przed spodziewaną inflacją wynikającą z dodruku dolarów. Problem polega na tym, że spółka nie miała ich zbyt wiele. Według raportów na jej kontach znajdowały się 53 mln dolarów. Niedługo później kupowała bitcoiny za ponad 1 mld USD. Skąd pochodziły pieniądze? Od nowych akcjonariuszy, którzy dali jej środki "prosto z drukarki". Największymi posiadaczami udziałów w MicroStrategy są:  Obecnie MicroStrategy posiada ponad 90 000 bitcoinów. Wraz z informacjami o jej inwestycjach, którym towarzyszy hossa bitcoina, rosnąć zaczęły akcje spółki. Z szorujących po dnie poziomów wyceny, notowania MSTR wzbiły się nagle o 1300 USD do góry. Nie trzeba wyjaśniać kto zyskał na tym najwięcej. Ile podobnych przykładów stoi za obecną hossą i jak wielki wpływ na rynek bitcoina mają fundusze z Wall Street? Na pewno większy niż mogłoby nam się wydawać. Czy to, że bankierzy weszli na rynek bitcoina oznacza, że będzie im zależeć na utrzymaniu wzrostów? Niekoniecznie. Trzeba mieć na uwadze, że inwestorzy instytucjonalni mogą odpisywać swoje straty od podatków. W związku z tym nawet największa porażka, może okazać się w rzeczywistości sprytnym rozegraniem optymalizacji podatkowej.

Czy o to chodziło Satoshiemu?

Prawdopodobnie nie. Wywodził się z ruchu cypherpunków. Był zwolennikiem anonimowości i decentralizacji oraz przeciwnikiem systemu finansowego, który właśnie rozgrywa bitcoina. Doskonale oddaje to cytat Petera Todda:
Satoshi nie stworzył Bitcoina, ponieważ chciał innego sposobu płacenia ludziom przez Internet. Gdyby tylko tego chciał, mógłby to zrobić konwencjonalnymi, legalnymi środkami. Skonfiguruj firmę, zatrudnij prawników, przejrzyj przepisy. Cechą szczególną Bitcoina jest to, że jest to technologia, a nie organizacja. Jak powiedział Satoshi: "Wtedy silne szyfrowanie stało się dostępne dla mas i zaufanie nie było już wymagane. Dane można było zabezpieczyć w sposób fizycznie niemożliwy do uzyskania dla innych osób, bez względu na powód, bez względu na to, jak dobra byłaby wymówka, bez względu na wszystko." Bitcoin to idea wyrażona w kodzie i grupa ludzi, którzy zdecydowali się zaakceptować i docenić ten pomysł. Idea Bitcoin pokłada jak najmniejsze zaufanie w innych, a co do tego, co pozostaje, ważne transakcje umieszczone w łańcuchu bloków, decyzja jest podejmowana w drodze demokratycznego głosowania wśród wszystkich, którzy posiadają moc mieszania. To właśnie decentralizacja sprawia, że ​​idea Bitcoin jest cenna i co czyni ją tak fundamentalnie rewolucyjną w porównaniu z tym, co było przed nią. Bez decentralizacji Bitcoin to po prostu kolejny sposób płacenia ludziom przez Internet. Bitcoin, w którym tylko nieliczni mogą uczestniczyć w tym demokratycznym głosowaniu, po prostu nie jest bitcoinem stworzonym przez Satoshi i nie różni się od scentralizowanych systemów, które były przed nim. Anonimowość jest kluczowym elementem prawdziwego zdecentralizowanego podejmowania decyzji. Bez anonimowości nie możesz - nie możesz swobodnie podejmować decyzji, takich jak transakcje, które akceptujesz jako ważne bitcoiny i jakie transakcje umieszczasz w blokach, które kopiesz. Warto zauważyć, że sam Satoshi mądrze zdecydował się użyć pseudonimu zamiast swojej prawdziwej tożsamości, co pozwoliło mu na dokonywanie wyborów dotyczących Bitcoina bez ingerencji władz.

Ale czy utopia mogła stać się faktem?

Prawdopodobnie nie. Niezależnie od tego czy łańcuch wzajemnych biznesowych powiązań wpłynął na śmierć idei bitcoina, większości jego użytkowników nie zależy na prywatności. Potwierdzają to badania oraz powszechna akceptacja zasad KYC, na czołowych giełdach kryptowalut. Bitcoin stał się kolejnym instrumentem finansowym i źródłem spekulacji, a dzięki imponującemu wzrostowi ceny ludzie kojarzą go raczej jako szybki sposób na wzbogacenie się (co oczywiście może być bolesnym błędem). Pierwsza kryptowaluta ma obecnie więcej wspólnego z produktem inwestycyjnym niż ze sposobem dokonywania anonimowych płatności.

Czy to źle?

W mojej ocenie: tak, to źle, że hasła o wolności od banków stają się chwytem marketingowym, gdy prawdziwi beneficjenci to banki. Mimo wszystko bitcoin nie jest <jeszcze> na smyczy jednej grupy interesów. Dajcie znać w komentarzach co myślicie na ten temat.

Komentarze

Ranking giełd