O co chodzi w chińskim zderzeniu z rynkiem kryptowalut?

Od maja tego roku chińskie władze podjęły szereg działań wymierzonych w spółki z branży kryptowalut. Bitcoin i inne cyfrowe aktywa są jednak elementem znacznie szerszego kontekstu, który warto wyjaśnić.  17 maja 2021 roku, Chiny przekazały swoim instytucjom płatniczym informację, aby nie współpracowały ze spółkami z branży kryptowalut oraz ostrzegły obywateli przed inwestowaniem na tym rynku. Komunikat, który w praktyce zmieniał niewiele (zakaz obowiązuje od 2017 r.), był wizerunkową zagrywką. Miał przypomnieć obywatelom, że komunistyczne władze dbają o ich bezpieczeństwo i wspomóc je w rozprawie ze spółkami Big Tech. To, co nastąpiło w czerwcu, było jednak niespodzianką dla wielu ekspertów. Państwo Środka zdecydowało się poważnie ograniczyć wydobycie bitcoinów, godząc w dochodową gałąź przemysłu. Podobnie jak w przypadku Elona Muska i Tesli, pretekstem stała się troska o środowisko. Według indeksu CBECI, Chiny odpowiadały wówczas za 46% globalnego wskaźnika hasharate BTC. Po zakazach wprowadzonych w 4 prowincjach, trudność wydobycia bitcoina spadła o 25%. W rezultacie zyskały na tym firmy górnicze z Ameryki Północnej. 5 czołowych spółek miningowych z USA i Kanady, wydobyło w lipcu o średnio 58% więcej bitcoinów niż w czerwcu. Górnicy z Chin rozproszyli się po świecie, przenosząc sprzęt do Rosji, Kazachstanu i Stanów Zjednoczonych. Skalę rozprawy z wydobyciem kryptowalut, bardziej obrazowo przedstawia artykuł z serwisu zerohedge.com, którego autor dotarł do właścicieli kopalni. Chińczyk przedstawiony jako Ye Lang, zatrudniał 80 pracowników i utrzymywał 80 000 koparek w Syczuanie. Podczas 6 miesięcy pory deszczowej, kiedy ceny prądu są niższe, Ye zarobił ponad 14 milionów dolarów. Pomimo że jego kopalnia była zasilana czystą energią wodną, otrzymał polecenie zakończenia działalności. To pokazuje, że ekologia na pewno nie była głównym motywem dla działań chińskich władz. O ile wydobycie bitcoinów w Xinjiang i Mongolii Wewnętrznej, opierało się w dużej mierze na energii z węgla, o tyle kopalnie w Syczuanie i Junnanie czerpały prąd głównie z elektrowni wodnych. Po zakazie miningu kryptowalut, wielu drobnych producentów energii sprzedało swoje firmy. Drugim górnikiem z tekstu ZeroHedge jest osoba o pseudonimie Liu Weimin, do której należało 10 kopalni kryptowalut. Według Liu, w szczytowym okresie sezonu, jego firmy mogły wydobywać od 70 do 80 bitcoinów dziennie (z około 900 BTC, które trafiają do sieci każdego dnia). Jeżeli to prawda w jego rękach znajdowałoby się prawie 10% światowego wydobycia. Co sprawiło, że szanowana i dochodowa branża, stała się w przeciągu kilku tygodniu, skazanym na wygnanie, pariasem?

Dlaczego Chiny zwalczają kryptowaluty?

Powodów do ataku na rynek kryptowalut było co najmniej kilka. Trudno powiedzieć, który miał decydujące znaczenie, lecz finalnie rachunek zysków i strat dla chińskich władz musiał stać się opłacalny. Nie da się uwzględnić tutaj wszystkich czynników, jednak podany zbiór, pomoże zrozumieć wielotorowość działań Państwa Środka.

Rocznica założenia partii i kampania wizerunkowa

Czy Komunistyczna Partia Chin zaatakowała rynek krypto, chcąc umocnić swój wizerunek troskliwego opiekuna ludu, na setną rocznicę założenia? Zwolennicy tej tezy, przypominali że pierwszy "kryptowalutowy ban" w Państwie Środka miał miejsce we wrześniu 2017 roku, tuż przed rocznicą powstania Chińskiej Republiki Ludowej. W jaki sposób miałoby to wpłynąć na percepcję ludzi? Kryptowaluty nie cieszą się w Chinach kryształową opinią ze względu na liczne oszustwa. Dodając do tego wysoką zmienność i związane z nią ryzyko, otrzymujemy idealne aktywo do przypuszczenia ataku i podreperowania swojego wizerunku opiekuńczego państwa. Takie postrzeganie władz, mogło być także bardzo potrzebne podczas rozprawy z gigantami technologicznymi.

Wojna o sieć: Chiny kontra Big Tech

Poza wizerunkową zagrywką przed okrągłą rocznicą założenia partii, wzmocnienie wizji państwa dbającego o obywateli, mogło być potrzebne z jeszcze jednego powodu - rozprawy ze spółkami Big Tech. Na taką przyczynę wskazywała na łamach Decrypt, Shuyao Kong. Chiny walczą o władzę nad siecią i pokazują swoim spółkom technologicznym, że w Państwie Środka nie ma firm zbyt dużych, by nie mogły upaść. W kraju doszło do sytuacji, w której dwie spółki - Tencent i Alibaba, mają praktyczny monopol w wielu gałęziach cyfrowej gospodarki. Kruszenie ich dominacji zaczęło się od Jacka Ma, właściciela pierwszej z wymienionych. Jego Alibaba Group zostało ukarana grzywną antymonopolową w wysokości 2,8 mld USD (4% rocznego przychodu). Oprócz tego chińskie władze zdusiły giełdowy debiut, należącej do grupy, spółki Ant Financial. Później padło na Tencent. Spółka otrzymała symboliczną grzywnę za kwestie związane z prawami autorskimi do muzyki w serwisie. Zapłaciła 78 tys. dolarów, ale znalazła się pod kontrolą Pekinu. W lipcu władze Państwa Środka rozprawiły się z DiDi, nazywanym chińskim Uberem. Spółka zignorowała ostrzeżenia i postanowiła zadebiutować na giełdzie w Stanach Zjednoczonych. Dwa dni po wejściu na NYSE jej aplikacja zniknęła ze wszystkich sklepów w Chinach, w których posiada 377 mln użytkowników. Dodatkowo przeciwko spółce wszczęto postępowanie związane z jej cyberbezpieczeństwem.

Zatrzymać technologię i kapitał u siebie

Pekin zapowiedział zacieśnienie kontroli nad rodzimymi spółkami notowanymi na zagranicznych giełdach. Reuters zwracał uwagę, że władze mogą obawiać się, że Stany Zjednoczone uzyskają dostęp do danych należących do chińskich gigantów technologicznych. Byłaby to więc analogiczna sytuacja do podobnych obaw wyrażanych przez administrację Trumpa. Po drugie Chiny chcą utrzymać kapitał w granicach kraju. Stąd naciski na lokalne spółki, żeby wchodziły na giełdy w Hongkongu i Szanghaju. Odbudowa gospodarcza kraju po pandemii nie przebiega tak różowo, jak zakładały prognozy. Główne motory wzrostu to przegrzany rynek nieruchomości i produkcja na eksport, podczas gdy władze, od dłuższego czasu, próbują oprzeć swoje PKB na wewnętrznej konsumpcji.

Rozprawa z płatnymi korepetycjami

Jako ciekawostkę, można dodać też, że w lipcu chińskie władze pokonały swoich gigantów technologicznych z sektora korepetycji. Te zarabiające miliardy dolarów firmy, żywiły się obawami rodziców o wyniki ich dzieci w chińskim egzaminie dojrzałości, który jest w tym kraju jedyną przepustką do kariery. Opłaty za lekcje stawały się coraz droższe, ale chętnych wciąż przybywało. Wyścig przyczynił się do kształcenia tzw. małych cesarzy, czyli jedynaków, na których sukces pracowały nieraz całe rodziny. Państwo Środka ukróciło działalność spółek-korepetytorów, zakazując im udzielania płatnych lekcji. W rezultacie szacuje się, że ich dochody mogą spaść o ponad 90%.

Wymiana handlowa i CBDC

Wizerunkowe tło nie jest jednak najważniejszą przyczyną chińskiej krucjaty przeciwko kryptowalutom. Bardzo prawdopodobne, że jest nią cyfrowy yuan - CBDC Państwa Środka. Z uwagi na słabo rozwiniętą bankowość, chińskie spółki działające na afrykańskim rynku przyjmowały często płatności w kryptowalutach. Było to szczególnie widoczne na przykładzie Nigerii, w której lokalne firmy mają bardzo utrudniony dostęp do wymiany walut. W rezultacie popularnym środkiem płatności w transakcjach z chińskimi dostawcami stał się bitcoin. Pekin mógł chcieć wykarczować drogę dla międzynarodowego wykorzystania swojej cyfrowej waluty banku centralnego, spychając kryptowaluty na dalszy plan. Państwo Środka jest o krok od masowego uruchomienia cyfrowego juana i zamierza zrobić to przed zimowymi igrzyskami olimpijskimi w 2022 roku. Cointelegraph zwracał uwagę, że portfele elektronicznej waluty posiada już 200 000 obywateli Państwa Środka, a liczba osób biorących udział w jej testach stale rośnie.

Chodzi o kontrolę

Chińska polityka w odniesieniu do kryptowalut jest wielowektorowa i nie dzieje się w oderwaniu od innych gałęzi przemysłu. Pomimo imponującego wzrostu ostatnich lat, Chiny wciąż borykają się z wieloma problemami. Żeby przejść przez nie bez szwanku, Pekin sięga po różne narzędzia. Najskuteczniejsze to kontrola i nadzór - cyfrowy juan pozwalający na śledzenie wszystkich transakcji, przejęcie terabajtów danych na temat obywateli od Big Tech, wreszcie uszczelnienie granic, żeby zatrzymać u siebie pieniądze i technologię. Pomimo wielu zalet związanych z niższym kosztem obsługi i wydajnością CBDC, trudno pozbyć się obaw, że w rękach totalitarnego państwa, tego rodzaju pieniądze staną się narzędziem kontroli. Bank Centralny Chin będzie miał wgląd we wszystkie transakcje osób, które z nich korzystają. To oznacza prostszy nadzór nad masami, podczas gdy odpowiednio wpływowe osoby zawsze znajdą sposób, żeby ominąć wysokie podatki, albo pozyskać coś z nielegalnego źródła. Władze zapowiadają, że CBDC nie zastąpi gotówki i będzie trafiało do obiegu zgodnie z popytem wśród obywateli. Ten da się jednak wygenerować. Już pojawiały się doniesienia o tym, że kasyna w Makau będą musiały przerzucić się na chińską elektryczną walutę. Zza Wielkiego Muru, dochodzą także pogłoski, o planowanej redystrybucji dochodów i walce z rozwarstwieniem społecznym. Pilotaż chińskiego powrotu do komunizmu będziemy mogli oglądać już wkrótce w prowincji Zhejiang.

Komentarze

Ranking giełd