Kim pan jest, panie Donaldzie Trump?

Kim jest Donald Trump? To człowiek-orkiestra. Biznesmen, syn prezesa, polityk, gwiazda TV i wreszcie 45. prezydent USA. Kto wie, czy za niedługo już 46.
Jego historia to dzieje nadające się na powieść opowiadającą o jakimś awanturniku! W tym tekście przyjrzymy się temu, jak zbudował swoją biznesową potęgę i jak wpłynął na amerykańską gospodarkę.

Syn prezesa, czyli nie tak trudno zostać milionerem

No właśnie, jak zostać bogatym człowiekiem? Urodzony 14 czerwca 1946 r. w Nowym Jorku Trump odpowiedziałby wam na to pytanie bez trudu. Trzeba samemu wszystko odziedziczyć!  Bez żartów jednak! Jeszcze przed ukończeniem college’u Trump otrzymał stanowisko kierownicze w firmie swojego ojca, Elizabeth Trump & Son (czyli jednak zawód: syn prezesa!). Mówimy tu o niemałym deweloperze, który zajmował się budowaniem budynków z mieszkaniami na wynajem dla przedstawicieli klasy średniej w nowojorskich dzielnicach, takich jak Brooklyn, Queens i Staten Island. Donald przejął spółkę po ojcu w 1971 r. Pierwsza decyzja? Zmiana nazwy na The Trump Organization. Potem przyszedł czas żmudnego budowania swojego imperium. Przełomem okazała się dopiero renowacja zniszczonego Hotelu Commodore na Manhattanie w 1978 roku. I tu jednak za sukcesem stał w pewnym sensie jego ojciec. Młody Trump dokonał inwestycji za pożyczkę od niego w wysokości 70 mln USD. Wszystko zakończyło się jednak sukcesem. I to dużym. Potem przyszedł czas na pokazanie swojej potęgi i budowę znanego dziś na cały świat biurowca Trump Tower. Przyszły prezydent postanowił pokazać, że nikt mu nie podskoczy. I to dosłownie. Jego "wieża" to 58 pięter i 202 metry wysokoci. Stoi w Midtown Manhattan przy 5 Alei. W środku znajdują się luksusowe apartamenty. W jednym z nich mieszka bohater tego tekstu. Kolejne lata to dalsze budowanie potęgi rodzinnej firmy i następne "wieże": Trump World Tower czy Trump Tower Chicago​. Warto dodać, że po drodze bohater tego tekstu parę razy mocno się potknął. Zwłaszcza w kwestii kasyn. Niewypałem okazała się inwestycja w kasyno Trump Taj Mahal. Z kolei niskie przychody ze wszystkich trzech kasyn, jakie stworzył on w Atlantic City, uniemożliwiały mu spłatę zadłużenia wobec inwestorów. W efekcie na początku lat 90. Donald Trump ogłosił upadłość. Po licznych perturbacjach kasyno Trump Taj Mahal wyszło na prostą dopiero w lutym 2016 r. Tyle że stało się to już po tym, jak obiekt trafił w ręce innego inwestora, Carla Icahna. The Trump Organization posiada lub zarządza też aż osiemnastoma polami golfowymi na całym świecie. W 2015 r. te zagwarantowały Trumpowi dochód na poziomie 382 mln USD. I na tym polu nie brakowało jednak kontrowersji. Np. w 2006 r. Trump kupił Menie Estate w Balmedie, w szkockim Aberdeenshire. Stworzył tam ośrodek golfowy. Wywołało to ostrą reakcję mieszkańców, bowiem miejsce to miało być terenem chronionym. Trump wraz z Michaelem Sextonem i Jonathanem Spitalnym stworzył też firmę edukacyjną Trump University. W praktyce miała być to platforma edukacyjna dla biznesmenów. Problemem okazała się już sama nazwa – niezgodnie z prawem użyto w niej słowo "uniwersytet". Z usług tej spółki skorzystało ostatecznie kilkadziesiąt tysięcy osób. Część z nich – ok. 6 tys. - oskarżyło jednak Donalda Trumpa o oszustwo. Chodziło o to, że "uczelnia" była źle promowana. A dokładniej: reklamy wprowadzały w błąd. Wykładowcy nie mieli np. takiego doświadczenia biznesowego, jak sugerowały spoty reklamowe. Sprawa miała otrzeć się o sąd. Wszystko działo się już jednak w czasie kampanii prezydenckiej (o tym za chwilę), więc Trump kilka dni po wyborach, które wygrał, poszedł na ugodę. Zapłacił aż 25 milionów USD odszkodowania. No właśnie, sukcesy biznesowe Trumpa skłoniły go w pewnym momencie do rozpoczęcia kariery politycznej. Jak wspomnieliśmy, w 2016 r. udało mu się wygrać wybory prezydenckie w USA. Na potrzeby tego tekstu skoncentrujemy się teraz na jego działaniach na polu gospodarki USA.

Reforma podatkowa

Pisząc o Trumpie nie sposób pominąć jego reformy podatkowej. Tax Cuts and Jobs Act z końca 2017 r. zawierało postanowienia dot. podatków osobistych i korporacyjnych. Ekonomiści podkreślają, że aż 90% podatników zyskało na zmianach. Wyjątkiem stanowili najbogatsi mieszkańcy stanów Kalifornia, Massachusetts i Nowy Jork. Powód? Wcześniej ci ostatni mogli odpisywać od podstawy opodatkowania daniny stanowe i lokalne. Trump zlikwidował tę lukę. Po reformie maksymalne opodatkowanie wyniosło 39,6% (dla dochodu powyżej 418 000 USD), a najniższe 10% (dochód do 9325 USD). Pomiędzy tymi skrajnościami obowiązywały progi: 15, 25, 28, 33 i 35%. Wiemy więc, że reforma był dobra dla większości mieszkańców USA. Co zaś z firmami? Trump obniżył podatki dla podmiotów gospodarczych z 35 do 21%. Jako mentalny syn Ronald Reagan założył, że pomoże to zwiększyć skalę inwestycji. I faktycznie, doszło do skoku zatrudnienia i zwiększenia bazy podatkowej. Nie chodziło jednak tylko o osiągnięcie powyższych celów. Trump myślał długoterminowo i chciał na nowo ściągnąć do USA firmy, które właśnie przez wysokie podatki przeniosły swoje siedziby do rajów podatkowych. Jako prezydent Trump zajął się też deregulacją. Ta część jego polityki dotknęła zwłaszcza tego, co pozostawił po sobie jego poprzednik - Barack Obama. W praktyce chodziło o uproszczenie prowadzenia działalności gospodarczej. Te ostatnie zmiany w szczególności dotyczyły rynku energii. W efekcie reformy USA umocniły swoją pozycję w roli światowego producenta gazu, ropy i węgla, a z importera stały eksporterem. 

Handel międzynarodowy

Trump w czasie swojej kampanii podkreślał to, że Amerykanie są wykorzystywani na arenie międzynarodowej. Gdy został prezydentem rozpoczął swoją politykę wycofywania USA z już w pełni zaprojektowanego Porozumienia Transpacyficznego (TPP). Pakt gospodarczy miał obejmować 12 krajów, ale po "wecie" Trumpa przestał mieć sens. Postanowił zmienić też to, że USA – w wyniku porozumienia NAFTA – miały deficyt w handlu z Meksykiem (w 2019 r. wynosił 100 mld USD). Trump wypowiedział tę umowę, a w to miejsce wprowadził UMSCA, którą zawarł pomiędzy USA, Meksykiem i Kanadą. Zdaniem ekonomistów ta okazała się korzystniejsza właściwie dla każdej ze stron.

Trump a Chiny

Donald Trump jest często wskazywany jako ten polityk, który zaostrzył stosunki USA z Chinami. To nie do końca prawda. Tzw. pivotu na Pacyfik dokonała już administracja Baracka Obamy, która otwarcie mówiła o tym, że Pekin staje się poważnym rywalem Waszyngtonu. By zrozumieć, o co chodzi, trzeba pojąć, że Chiny bardzo zyskały na globalizacji. Przejęły światową produkcję, a słabość USA po kryzysie w 2008 r. wzmocniła je na tyle, że dziś mogą rzucać śmiało Amerykanom rękawicę. Trump zaczął wykorzystywać lęk wyborców przed chińską potęgą już w czasie kampanii wyborczej. Wskazywał na ogromny deficyt w handlu z Państwem Środka, który w 2016 wyniósł około 346 miliardów USD. Po wygraniu wyborów prezydenckich szybko starał się w swoich relacjach z Chinami przejść do kontrofensywy. W kwietniu 2017 spotkał się z przywódcą Państwa Środka, Xi Jinpingiem. Razem stworzyli 100-dniowy plan negocjacji handlowych. Cel? Zwiększyć eksport Stanów Zjednoczonych i zmniejszyć deficyt w handlu z USA. Chiny obiecały otworzyć swój rynek na produkty "Made in USA". Z kolei Amerykanie zgodzili się na rozwój Inicjatywy Pasa i Szlaku Chin. Warto dodać, że to projekt, który może zadać także ostateczny cios hegemonii Amerykanów na świecie. Negocjacje z Xi spaliły jednak ostatecznie na panewce. W odpowiedzi Trump rozpoczął wojnę handlową z Chinami. W praktyce chodziło o nakładanie na chińskie produkty ceł. Oczywiście Pekin odpowiedział tym samym. Rząd USA nałożył do tego sankcje na amerykańskie spółki, które sprzedawały technologię firmie Huawei. Trzeba przyznać, że wszystko to było błędem, bowiem częściowo zahamowało rozwój gospodarczy USA, ale też Chin. Z drugiej strony, Trump starał się myśleć długoterminowo i uderzyć Państwo Środka, które w tym czasie już wyraźnie rzucało wyzwanie Ameryce.

Trump a COVID-19

Prezydentura Trumpa może być oceniana różnie (o tym na końcu). Jedną z przyczyn jego klęski w wyborach prezydenckich w 2020 r. było jednak jego podejście do pandemii COVID-19. Początkowo zdawał się ignorować niebezpieczeństwo związane z wirusem. Przełomem było to, co stało się w październiku 2020 roku. Wtedy potwierdzono zakażenie Trumpa oraz jego żony Melanii Trump koronawirusem. On sam był hospitalizowany. Chaos związany z polityką antycovidową sprawił, że część zwolenników odwróciło się od Republikanina, a to przyczyniło do sukcesu Joe Bidena. Właściwie w tym miejscu powinniśmy wrócić do tematu gospodarki. W czasie pandemii ta podupadła. Nie było to winą Trumpa, ale szerszej sytuacji, w tym efektem polityki lockdownów, którą to zastosowano niemal na całym globie. Wprowadzając blokadę gospodarczą rząd musiał zapewnić Amerykanom pieniądze. W marcu 2020 r. Kongres we współpracy z Trumpem uchwalił pakiet pomocowy w wysokości 2,2 bln USD, niedługo potem podniesiony o 900 mld USD. W praktyce chodziło o czeki warte 1200 USD. Jeden taki dokument przypadał na jednego podatnika. W gospodarkę wpompowano też dodatkowe środki na pomoc przedsiębiorstwom, by te nie musiały zwalniać pracowników. Do tego doszły zwiększone dotacje na pomoc dla bezrobotnych. Niestety wszystko to doprowadziło później do skoku inflacji.

Trump a kryptowaluty

Podejście Trumpa do kryptowalut pokazuje, że jest on dość cynicznym i koniunkturalnym politykiem. Dlaczego? Zacznijmy od początku. Gdy był prezydentem właściwie unikał publicznego wypowiadania się na temat bitcoina. Ze wspomnień jednego z jego współpracowników, Johna Boltona, wiemy, że w czasie jednej z rozmów w swoim gabinecie, nakazał „zająć się” kryptowalutami. Czy oznaczało to delegalizację? Nie wiadomo. Jak jednak wiemy, nic z tego nie wyszło. W 2019 r. Trump napisał w końcu na Twitterze:
Nie jestem fanem bitcoina i innych kryptowalut, które nie są pieniędzmi, a których wartość jest bardzo zmienna i oparta na niczym
//twitter.com/realDonaldTrump/status/1149472284702208000 Z kolei po zakończeniu prezydentury podkreślał, że BTC to zagrożenie dla waluty USA.
Nie lubię go [bitcoina], bo jest kolejną walutą konkurującą z dolarem. A ja chcę, by dolar był walutą świata. I zawsze tak mówiłem
– powiedział w czerwcu 2021 r. w rozmowie z Fox Business. Widać w tym było próbę walki o twardogłowy elektorat Partii Republikańskiej. Można jednak dojść do wniosku, że tym razem Trump źle wyczytał nastroje panujące w tym środowisku. Kolejne lata pokazały, że republikańscy kongresmeni są probitcoinowi – nierzadko w przeciwieństwie do swoich demokratycznych kolegów i koleżanek. Może temu z czasem postawa Trumpa zaczęła ewoluować. Niczym “prawdziwy” macho na poligon doświadczalny wysłał swoją żonę. Melania Trump wyemitowała pod koniec 2021 r. swoją kolekcję NFT. Chodziło o serię "POTUS NFT Collection", składającą się z 10 tys. tokenów. Każdy był powiązany z jednym z "kluczowych momentów" prezydentury Trumpa. //twitter.com/MELANIATRUMP/status/1471552296723140614 Gdy okazało się, że pod stopami Melanii nie rozwarły się nagle bramy piekielne, Donald postanowił też spróbować. I tak powstała jego seria tokenów. Każdy reprezentował jedną grafikę, która pokazywała go w jakiejś nowej roli: a to kowboja, a to astronauty, super-bohatera czy kogo tylko były prezydent mógłby sobie wymarzyć. Kolekcja okazała się dużym sukcesem. Pozwoliła Trumpowi zarobić ethery (ETH). I może tu nastąpił pierwszy przełom. Były prezydent zobaczył, że blockchainowe aktywa wcale nie parzą. Wielkimi krokami zbliżała się jednak kampania prezydencka. Trump, który nie lubi przegrywać, postanowił odzyskać Biały Dom i rzucił wyzwanie Joe Bidenowi.  Zgodnie z amerykańską tradycją, najpierw musiał pokonać w prawyborach rywali w Partii Republikańskiej. I tu ponownie wrócił do niego temat kryptowalut. Otóż, jak się wtedy wydawało, jego największym konkurentem miał być gubernator Florydy, Ron DeSantis. Ten zaś oparł swoją kampanię na hasłach wolnościowych. Miał ku temu podstawy. W czasie pandemii COVID-19 nie wprowadził w swoim stanie takich pandemicznych obostrzeń, jakie wprowadzono w innych regionach USA. Do tego potem stworzył prawo, które zabraniało korzystania na Florydzie z CBDC. Cyfrowy dolar nie istnieje do dziś, więc ban był pustym sloganem, ale pomagał DeSantisowi walczyć o konkretny elektorat. Do tego ogłosił on, że będzie dbał o rynek kryptowalut. Trump ostatecznie pokonał kontrowersyjnego gubernatora w prawyborach (prawdę powiedziawszy ten nie okazał się groźnym rywalem). Do tego postanowił też powalczyć o probitcoinowy elektorat. Od tego czasu trwale głosi, że jako prezydent zrobi wszystko, by USA miały mocną pozycję na globalnym rynku blockchaina. Mało tego, pozwala wpłacać na rzecz swojej kampanii kryptowaluty.

Trump – najbardziej niedoceniony prezydent od dekad?

Jak ocenić rolę Trumpa w historii USA i jego samego jako człowieka? Jest biznesmenem, który pomnożył majątek ojca. Jednocześnie jest postacią bardzo kontrowersyjną. Jako polityk jest niezwykle sprawny. Zdominował Partię Republikańską, sprawiając, że w prawyborach w 2024 r. nie miał właściwie rywali. Pełna ocena Trumpa-prezydenta nie jest dziś możliwa. Należy bowiem brać pod uwagę, że może wygrać wybory w 2024 r. i wróci do Białego Domu. Niektórzy uważają, że w drugiej kadencji przyspieszy pewne procesy, np. wojnę z Chinami (choć z drugiej strony w czasie pierwszej kadencji nie rozpoczął żadnego konfliktu zbrojnego). Warto dodać, że w okresie swojej pierwszej prezydentury Trump udowodnił, że rozumie gospodarkę. Jego reformy na tym polu zakończyły się sukcesem. Jego naciski na Zachód, by zaczął wydawać więcej na zbrojenia, a nie polegać tylko na USA, też pokazują, że miał rację – zwłaszcza w kontekście wojny na Ukrainie. Na Trumpa trzeba patrzeć jednak na chłodno, czego wielu analityków nie potrafi. Oceniają go przez pryzmat emocji i jego kwiecistej retoryki. Dopiero przyszłe pokolenia będą w stanie w pełni ocenić tę niejednoznaczną postać.

Komentarze

Ranking giełd