Jak wynika z doniesień, 18 maja bieżącego roku, Islamski Parlament (jak brzmii jego oficcjalna nazwa) Islamskiej Republiki Iranu uchwalił poprawki do „Prawa o przeciwdziałaniu przemytowi dóbr i walut” z 2013 roku.
Poprawki owe
definiują różnorakie formy przemytu (wynika zatem z tego, że – a contrario – dotąd nie było to jasno sformułowane…). Istotne i na swój sposób nowatorskie jest tutaj
objęcie kryptozasobów tymi samymi zapisami prawnymi, które konstruowano pod kątem walut fiducjarnych i fizycznie istniejących.
Co ludzie przemycają
Definicję przemytu „islamscy deputowani” nakreślili nieprawdopodobnie szeroko. Ma to być, według orwellowsko brzmiących zapisów,
jakikolwiek akt kupna, sprzedaży, transportu czy innej formy obrotu bez totalnego i bezwarunkowego podporządkowania się drakońskiej kontroli, a także bez uzyskania
biurokratycznej zgody na wszystko.
„Akt” rozumiany ma być tutaj nie tylko jako czyn, ale
także jego usiłowanie, próba, a nawet, co wręcz ciężkie do wyobrażenia,
zamiar (!). Co więcej, równie nielegalne mają być jakiekolwiek
interakcje gospodarcze – wliczając nawet propozycje takowych – z
kimkolwiek przebywającym poza granicami Iranu (ponownie – chyba że ze specjalną, uznaniową permisją urzędniczą).
Na tym nie koniec – w duchu, zdawałoby się, dawno przebrzmiałych teorii ekonomiczno-społecznych, za przestępstwo uznany będzie
jakikolwiek obrót walutami (w tym wirtualnymi)
z zamiarem… zysku. Nie wiadomo, czy irańscy parlamentarzyści funkcjonują w przekonaniu, że gospodarka opiera się na działalności charytatywnej, możliwe jednak, że – żyjąc na koszt podatnika – po prostu się takimi błahostkami nie przejmują.
Całość nowelizacji można streścić zasadą, że w
dziedzinie obrotu pieniężnego, finansowego i kryptowalutowego obywatelom Iranu nie wolno nic, a żeby o tym nawet pomyśleć (w sensie dosłownym),
na absolutnie wszystko trzeba mieć pozwolenie.
Czy to się może udać?
Kontekst tak radykalnej, represyjnej i nieomalże surrealistycznie wybrzmiewającej ustawy jest niejednoznaczny.
W Iranie dynamicznie rozwija się branża wydobycia kryptowalut, dopiero co na tamtejszy rynek
weszła kolejna zagraniczna (tj. turecka) firma. Sam rząd wydaje się zainteresowany rozwojem tej branży. Z drugiej strony,
establishment tego autorytarnego państwa wszelkimi sposobami
próbuje zacieśnić chwyt na gardle rządzonego przez siebie kraju, systematycznie osłabiany przez nowinki technologiczne.
Biorąc pod uwagę
owoce dotychczasowych prób agresywnej kontroli ruchu sieciowego oraz elektronicznego, eufemistycznie ujmowane jako mało skuteczne, jak również
efektywność walki z „nielegalnym” wydobyciem kryptozasobów,
można mieć watpliwości, czy ostrość zapisów znowelizowanego prawa
przełoży się w jakikolwiek sposób na pożądane przez legislatorów efekty.
Z drugiej strony, nie będzie od rzeczy zaznaczenie przyziemnego kontekstu prywatnych interesów zainteresowanych. W irańskiej gospodarce, zmagającej się nie tylko z sankcjami, ale i korupcją,
duże wpływy i udziały posiadają podmioty związane z politykami, muzułmańskim duchowieństwem czy kadrą Pasdaranu (tj. Korpusu Strażników Rewolucji Islamskiej). Niewykluczone zatem, że chodzi nie o zduszenie sektora krypto-finansowego, lecz po prostu
o przejęcie go i oddanie w ręce
zaprzyjaźnionych giełd i przedsiębiorstw.
Komentarze