Apple Daily, gazeta codzienna wydawana w Hongkongu, opublikowała w zeszłym tygodniu na swoich łamach całostronną reklamę Bitcoina. Reklama, w przeciwieństwie do miażdżącej większości przykładów tej formy komercyjnej komunikacji, nie ma na celu oddzielenia klientów od ich pieniędzy.
Umiejętnie dobierając słowa, stanowi dyskretny (jakkolwiek ociekający złośliwością) głos sprzeciwu wobec sobiepaństwa i arogancji komunistycznych władz Chin kontynentalnych oraz ich miejscowych reprezentantów. Wspomniana dyskrecja ta jest niezbędna, bowiem podporządkowane partii komunistycznej władze z rosnącą agresywnością reagują na podobne przejawy myślozbrodni ze strony obywateli Hongkongu.
Reklama zachęca do nabywania Bitcoina, argumentując, iż ulokowanie swoich środków w kryptowalucie jest bezpieczne i wolne od prób pozbawienia właściciela dostępu do nich (dosł. "Bitcoin will never ditch you") – w w jaskrawym przeciwieństwie do banków: instytucji, jak sugeruje podkreślona przez reklamę praktyka, oportunistycznych i spolegliwych wobec urzędowej samowoli, wobec klientów zaś nielojalnych.
Nawiązanie to jest czytelną wycieczką pod adresem obecnych w Hongkongu placówek bankowych (także tych należących do banków z państw demokratycznych), które bądź to pod naciskiem władz, bądź to w próbie podlizania się tymże, zaczęły utrudniać dostęp do usług osobom wspierającym antypekińską opozycję, czy też nawet tylko krytykującym chiński rząd centralny.
Codzienne jabłuszko
Apple Daily to tytuł, którego założycielem jest Jimmy Lai, miejscowy magnat prasowy, a także zdeklarowany krytyk dyktatury chińskich aparatczyków partyjnych i zwolennik samorządności Hongkongu. W drugim tygodniu sierpnia został on aresztowany wraz z dwoma synami, kilkoma pracownikami gazety, a także gronem innych działaczy na rzecz zachowania autonomii miasta. Zostało to odebrane jako czytelna próba zastraszenia i uciszenia krytyka, budząc powszechne wyrazy sympatii i demonstracje poparcia dla niego.
Personel gazety – której biuro zostało przy tej okazji dokładnie przeszukane przez policję – ukradkiem tę scenę nagrywał i transmitował na żywo w internecie, co dodatkowo spopularyzowało sprawę. Być może w wyniku tego wszystkiego Jimmy Lai został następnego dnia zwolniony za kaucją – choć zarzuty, które mu postawiono, dalej nad nim będą ciążyć, i – należy się spodziewać – będą przez władzę wykorzystywane w miarę politycznych potrzeb. Sam Lai zadeklarował, że nie da się uciszyć. Mimo takich nacisków, nie uda się także na emigrację i pozostanie w Hongkongu.
Lex Reprimentus
Ta eks-brytyjska enklawa od ponad roku jest miejscem odbywających się ze zmiennym natężeniem protestów przeciwko chińskiej partii komunistycznej i rządowi pekińskiemu, a także kontrolowanemu przez niego marionetkowemu kierownictwu administracji miasta. Powodem są nasilające się zapędy centralizacyjne oraz systematyczne ograniczanie i likwidowanie przysługujących obywatelom swobód, a także samorządności formalnie autonomicznego miasta.
Komunistyczny rząd centralny usiłuje bowiem kontynuować proces, który podsumować można jako rozłożoną w czasie pacyfikacje Hongkongu i przymusowe ujednolicenie tej, dawniej cieszącej się szerokim zakresem wolności osobistych i politycznych, wyspy i miasta, z resztą totalitarnego państwa. Chińskie kierownictwo partyjno-państwowe zupełnie ignoruje przy tym zobowiązania podjęte przez siebie w traktacie o przekazaniu Hongkongu przez Wielką Brytanię (jak również własne, wcześniejsze deklaracje), wszelkie zarzuty z tego tytułu traktując jako "separatyzm" lub "ingerencję w wewnętrzne sprawy Chin".
W szczególności obiektem powszechnego obecnie oburzenia i sprzeciwu mieszkańców Hongkongu jest uchwalone pod koniec czerwca (zresztą przez Ogólnochińskie Zgromadzenie Przedstawicieli Ludowych, czyli fasadowy parlament ChRL, nie zaś Radę Legislacyjną Hongkongu) "Prawo o Bezpieczeństwie Narodowym". Jak to bywa w krajach totalitarnych (ze szczególnym uwzględnieniem tych komunistycznych) treść owego prawa stanowi dokładne zaprzeczenie nazwy.
Fin de Hongkong?
Kryminalizuje ono jakiekolwiek zachowanie "podważające" czy "kwestionujące" pekińską władzę nad tym terytorium, a także "spiskowanie" w celu owego podważania. Zapisy są przy tym tak ogólne i niejednoznaczne, że pod czyny określone tymi paragrafami uznane może być w istocie wszystko, co tylko stanowić będzie jakąkolwiek krytykę rządu, jego polityki, nieprzestrzegania przezeń prawa czy autorytarnych zapędów represyjnych (względnie popularnego zamordyzmu).
Przepisy legalizują także działalność chińskiej bezpieki w Hongkongu (która już – wprost zadziwiająco szybko – rozpoczęła tam swoją działalność), jak również umożliwiają "ekstradycję" i sądzenie jej obywateli – formalnie podległych miejscowej, przynajmniej w teorii niezawisłej jurysdykcji sądowej – przed sądami w Chinach kontynentalnych, nie będącymi w istocie sądami sensu stricte, lecz organami całkowicie podległymi partii komunistycznej i stanowiącymi część jej aparatu represji. W istocie zapisy te odbierają obywatelom enklawy podstawowe prawne zabezpieczenia przed nadużyciami władzy (co zresztą od początku było ich niemalże nieskrywanym celem).
Nowe prawo spowodowało, prócz fali światowego potępienia – choć głównie werbalnego (a i to częstokroć mało zdecydowanego) – oficjalne uznanie przez USA, iż ChRL odebrała Hongkongowi autonomię, co tym samym oznacza likwidację przywilejów handlowych, którymi miasto to cieszyło się dotąd. Podobne reakcje rozważała UE, choć konkretne decyzje jeszcze nie zapadły.
Komentarze