Parlament Antigui i Barbudy pracuje nad nową ustawą dot. kryptowalut (Digital Assets Business Bil of 2020). Ma ona oficjalnie otworzyć kraj na innowacje i zapewnić rozwój sektora. Narzuca jednak restrykcyjne regulacje i wymogi licencyjne, oraz poddaje rynek kontroli Komisji Regulacyjnej Usług Finansowych.
Izba Reprezentantów Antigui i Barbudy przegłosowała projekt prawa dotyczącego zasobów cybernetycznych. Projekt ten musi jeszcze zyskać akceptację senatu tego – protokolarnie – królestwa (a także oczywiście sankcję reprezentującego Elżbietę II gubernatora), jednak biorąc pod uwagę realia polityczne, uważa się to za formalność.
Prawo wszystkim pomoże...
Nowa inicjatywa legislacyjna przedstawiana jest jako przyjazna wobec idei zasobów wirtualnych i mająca uczynić z kraju oazę rozwoju ich rynku. Wedle oficjalnych przekazów, w pracach nad prawem tym brali udział przedstawiciele branży kryptowalutowej, tj. reprezentanci Ayre Group, Bayesian Fund, nChain oraz Bitcoin Association.
Jego ogólnym celem jest "uregulowanie" branży kryptowalutowej, oraz zapewnienie "ochrony” zarówno podmiotom działającym na tym polu (gł. giełdom i portfelom powierniczym), jak i klientom i indywidualnym posiadaczom. Nowe prawo deklaruje zatem "pieniądze wirtualne" za oficjalnie uznaną, legalną formą majątku.
Zarazem jednak, konkretne zapisy mogą jednakże wzbudzić oceny co najmniej ambiwalentne. Narzucają one bowiem inwazyjny reżim kontrolny. Aby działać w branży, na chętnych wymuszany będzie ciężar uzyskania licencji (oczywiście płatnej), i to nawet bardziej srogi niż gdzie indziej – licencja konieczna ma być nie tylko po to, aby prowadzić giełdę kryptowalut, portfel powierniczy czy dostarczać usługi w zakresie kryptopłatności, ale także emitować, a nawet sprzedawać kryptowaluty.
Czym paragraf straszny
Szczególnie to ostatnie może razić, ustawa nie rozróżnia bowiem w tym kontekście prywatnych osób od firm, zaś sprzedaż swojej własności jest dość powszechnie uważana za naturalną prerogatywę właściciela. Na tym jednak nie koniec. Od powyższych obostrzeń przewidziano zwolnienia, ale te przyznawać będzie (lub nie będzie) uznaniowo rządowy minister – co z pewnością nie rozwiewa obaw dot. potencjalnych sytuacji korupcjogennych.
Co więcej, ktokolwiek zaangażowany w biznes czy obrót kryptowalutowy zostanie poddany nadzorowi kontrolnemu Komisji Regulacyjnej Usług Finansowych (FSRC), do której składać trzeba będzie regularne raporty. Narzucony zostanie także obowiązek przechowywania danych o cyber-zasobach – zarówno własnych, jak i tych należących do klientów – i udostępniania ich na każde żądanie komisji (oczywiście bez drobiazgów w rodzaju nakazu sądowego).
Na potencjalnie niechętnych poddaniu się powyższemu reżimowi czeka, rzecz jasna, katalog sankcji. Za sam brak licencji grozić może grzywna w wymiarze nawet 250 tys. dolarów oraz do pięciu lat w mrokach państwowego lochu (przy czym więzienie dotyczyć może zarówno indywidualne osoby, jak i, personalnie, przedstawicieli firm). Prócz tego, nawet uzyskawszy licencję, można ją stracić wskutek szeregu innych formalnych wykroczeń czy zaniedbań. A samo nazwanie, bez posiadania licencji, przedmiotu swojej działalności jako "cyber-aktywów" (w dowolnym języku) skutkować będzie 5-tysięczną grzywną.
Postęp źródłem postępu
Ogółem zatem, nowo procedowane prawo uznaje stan faktyczny w postaci istnienia i obiegu kryptowalut, zarazem zmierza w kierunku kolokwialnie określanym jako urzędniczy „zamordyzm”. W kontekście deklarowanego celu – stworzenia miejsca przyjaznego rozwojowi kryptozasobów – nie sposób ukryć, że proponowane przepisy rażą niekonsekwencją. Najbardziej prorozwojową „regulacją” był bowiem brak jakiejkolwiek, czyli stan dotychczasowy.
Tymczasem efekt tych zmian to – bardzo możliwe (choć oczywiście zależy to też, czy i w jaki sposób przepisy te będą egzekwowane) – koniec z faktyczną swobodą działania w sektorze zasobów wirtualnych. Branża kryptowalut przynajmniej oficjalnie stać by się miała kolejną regulowaną dziedziną gospodarki, w której wszystko ma się odbywać wyłącznie za zgodą rządu.
Prawo przewiduje co prawda wyłączenia z wymogów regulacyjnych oraz licencyjnych w zakresie rozwoju technologicznego, koncepcyjnego i ideowego, niemniej nie sposób ukryć, że wiele (by nie powiedzieć większość) osób zaangażowanych w taki rozwój liczy też na możliwość monetyzacji. Która to już będzie wymagała zmierzenia się z całym ciężarem ustawy.
Duch piratów z Karaibów wiecznie żywy
Nie wiadomo, czy kręgi rządzące Antigui i Barbudy żyją w przekonaniu, że źródłem ekonomicznego rozwoju – który pozostaje deklarowanym celem – są przepisy, kontrola oraz biurokratyczne obowiązki, takie jednak może być pierwsze wrażenie po zetknięciu się z przepisami. Wydawać się też może zastanawiającym to, że duży wpływ na kształ tego prawa mieli właśnie przedstawiciele branży kryptowalutowej.
Co więcej, niektóre oświadczenia z ich kręgów chwalą opisane rozwiązania prawne. Nie popadając w rozważania zabarwione cynizmem, odnotować należy możliwość (jedynie możliwość) przemożnego wpływu urzędniczego na rynek – co może okazać się rujnujące, ale może też, jeśli dany podmiot byłby odpowiednio ustosunkowany czy wpływowy, mieć wpływ wprost przeciwny, skutkując mono- czy oligopolem tych już obecnych na rynku.
Trzeba jednakże dodać też, że Antigua i Barbuda, znana dotąd gospodarczo głównie jako przyjazny rynek inwestycyjno-finansowy (nie do końca ściśle określany w żargonie przedstawicieli co agresywniejszych jurysdykcji skarbowych jako „raj podatkowy”), w sensie formalnym również posiada ścisłe zasady nadzoru finansowego. W praktyce jednakże bywa z tym różnie, i nie należy z góry wykluczyć, iż rutyna prawna w przypadku cyberaktywów również wyglądać będzie nieco inaczej, niż wynikałoby to z literalnego brzmienia przepisów.
Treść ustawy
dostępna jest w sieci.
Komentarze